piątek, 18 listopada 2016

#20 Znienawidzony Woźny - David Bradley

Kłaniam się ;)
Przerwy między postami są duże, ale wynika to z tego, że nie otrzymuję autografów, a to z kolei wynika z tego, że mało wysyłam. Mam kilka wysłanych, które (teoretycznie) powinny w końcu wrócić. W niedługim czasie również kilka wyślę. Ale przejdźmy do tematu dzisiejszego postu.
Wczoraj w skrzynce znalazłem kopertę. Była ona w folii. Na odwrocie napisane było (w tłumaczeniu na polski): "Przepraszamy za dostarczenie przedmiotu w takim stanie". Jak nie trudno się domyślić, najjaśniejszych myśli nie miałem :) Mało tego, na kopercie nie było znaczka. Koperta była czysta, identyczna jak wtedy, kiedy włożyłem ją do większej koperty, aby całość wysłać.
Pośpiesznie dobrałem się do zawartości i znalazłem tam (o dziwo i ku mojej radości) zdjęcie podpisane przez Pana Bradleya. Nie wiem więc czemu przepraszali i czemu przyszła bez znaczka. No ale najważniejsze, że autograf teraz bezpiecznie spoczywa u mnie :)




David Bradley. Kolejny świetny brytyjski aktor filmowy i teatralny. Znany najbardziej z roli Argusa Filcha w serii o Harrym Potterze. Jedna z najbardziej nielubianych postaci. Woźny Hogwartu prowadził wieczną wojnę z uczniami, wymierzał im surowe kary. Nikt nie miał do niego szacunku (oprócz nauczycieli). Jego wierną towarzyszką była Pani Norris (kotka), która miała jego charakter i z której uczniowie lubili sobie robić żarty. Jego największymi wrogami byli bliźniacy oraz Irytek. Za to świetnie dogadywał się z Dolores Umbridge (czytaj. wykonywał jej polecenia) ;) Filch cierpiał na reumatyzm i rzadko się uśmiechał. Stworzyć postać o takim charakterze było zapewne nie lada wyzwaniem, ale Pan Bradley poradził sobie bardzo dobrze. David wciela się również w Waldera Frey'a w Grze o Tron.





List do Pana Bradleya wysłałem 21.07.2016r. Wrócił wczoraj (tj. 17.11.2016r). Czekałem 119 dni, ale jak zwykle oczekiwanie się opłaciło i dzięki temu zdobyłem kolejny, świetny autograf. Na zdjęciu widnieje również dedykacja oraz pozdrowienia :)



czwartek, 21 stycznia 2016

Różdżki w górę za Alana Rickmana.

Witam.
Dzisiejszy post to na pewno najsmutniejszy post, jaki opublikowałem i jaki zapewne opublikuje. Postanowiłem go jednak napisać, aby pamięć o tym człowieku przetrwała na długo.
Dnia 14 stycznia 2016 roku, cały świat obiegła informacja, że zmarł jeden z najwybitniejszych aktorów - Alan Rickman. Przyczyną śmierci był rak, z którym aktor zmagał się od dłuższego czasu. Jednak ważne jest to, że w chwili śmierci otoczony był przez rodzinę i przyjaciół.
Ludzie, kiedy się o tym dowiedzieli, byli po prostu w szoku, nikt nie mógł w to uwierzyć. Ze mną zresztą nie było inaczej, na początku było zdziwienie, później już tylko żal. Trudno sobie pomyśleć, że nigdy więcej już się nie zobaczy tak dobrze znanej twarzy.
Pan Rickman zawsze był uśmiechnięty, potrafił wcielić się w każdą rolę. Umiał poradzić sobie nawet z tymi najtrudniejszymi i świetnie mu to wychodziło.
Weźmy np. rolę profesora o przetłuszczających się włosach. Zagrać postać tak bardzo skomplikowaną, który dusi w sobie tyle różnych emocji, to naprawdę nie lada wyzwanie. Jest to chyba najbardziej nieprzewidywalna postać, która potrafi zaskoczyć, wzbudzić strach oraz wywołać łzy. Warto tutaj podkreślić, że tylko jemu jedynemu, J.K. Rowling zdradziła, jakie będą jego dalsze losy.
Wielu ludzi zna go tylko właśnie z roli profesora Snape'a.
Jednak mało osób wie, że zawsze bardziej kochał teatr. To uczucie, ciągle pogłębiające się, tkwiło w nim od dziecka.



Celowo nie wstawiłem czarno-białego zdjęcia. Zawsze uważałem, że to zły pomysł, pogrąża tylko jeszcze bardziej. 
Kiedy zaczynałem moją przygodę z autografami, ten Pan, był jedną z pierwszych osób, do których chciałem wysłać list. Postać Severusa Snape'a była jedną z moich ulubionych, bo wydawał się być czarnym charakterem. Jednak list musiał być wyjątkowy i osobisty. Nie mogłem popełnić żadnego błędu. Przeczytałem wszystkie wskazówki jakie udało mi się znaleźć. Jedna z nich to taka, aby nie wspomnieć ani jednego słowa na temat jego roli w Harrym Potterze. Uważał, że ludzie kojarzą go tylko z tej roli. Pan Rickman bardzo często podróżował, nagrywał, prawie w ogóle nie było go w domu. Jeżeli ktoś wysyłał list, to musiał mieć ogromne szczęście, aby trafić akurat, kiedy jest w domu. Ja również podjąłem to wyzwanie. Napisałem bardzo staranny, osobisty list, stosując się do wszystkich wskazówek. 
Po jakimś czasie otrzymałem odpowiedź z jego agencji. I już wtedy wiedziałem, że niestety nie otrzymałem wymarzonego autografu. Na kopercie było już napisane, że przepraszają za to, że aktor nie złożył podpisu na załączonym zdjęciu. Niestety, nigdy już nie będę miał okazji tego zmienić. 
Otrzymałem podziękowania za list, wyjaśnienia oraz przeprosiny.
Rozumiałem jego sytuacje i byłem przygotowany na to, że nie otrzymam tego, co chciałem. Cieszyłem się, że mój list w ogóle doszedł i że ktoś go wyłowił pośród tysięcy innych.



Jednak to, co się dzieje teraz, po jego śmierci, przechodzi moje wyobrażenia. Ludzie zwariowali i wystawiają jego autografy za absurdalne kwoty. Według mnie, jest to żałosne, pokazują tylko, że ten podpis nic dla nich nie znaczy i chcą na tym zarobić. Smutne to, no ale taka jest rzeczywistość.
Ja na pewno zapamiętam Pana Alana Rickmana jako radosnego mężczyznę. Ilekroć będę widział jego twarz na ekranie, będę myślał o nim w dobry sposób.
Zapamiętajmy go właśnie takim.